poniedziałek, 4 listopada 2013

Przepis na Youtube'owy rekord.

Wszystko, o czym obecnie marzycie to własny, prywatny rekord wyświetleń na Youtubie? Nic prostszego! Jedyne, czego potrzebujecie to:

♠ Śpiewanie przyciszonymi głosami pomieszane z wydzieraniem się na całe gardło (w pozytywnym znaczeniu oczywiście);
♠ kilka scen z najbliższą rodziną wzbogacone w ciepłe, wdzięczne uśmiechy w kierunku rodziców;
♠ pięciu facetów ubranych, wedle gustu, bardzo modnie (dekolty w serek i/lub garniaki, łańcuszki, dużo, dużo długich łańcuszków etc.);
przykład:
 

♠ duża sala;
♠ zwieszające się z sufitu samodzielnie wykonane odbitki zdjęć z przeszłości;
♠ trochę tatuaży;
♠ rzesza fanów, którzy o pobijaniu rekordu napiszą na każdym możliwym portalu społecznościowym, na jakim mają konto (za wyjątkiem Facebooka, oczywiście. Facebook dla każdego dobrego fandomowca to uosobienie zła, przecież nie można światu ujawnić, czym tak naprawdę się interesuje).

 Jeżeli jednak nie uda Wam się pobić rekordu, bo, przykładowo, już to kiedyś zrobiliście, tyle że innym nagraniem, nie smućcie się, wciąż pozostaje Wam niezliczona ilość fanów, którzy wydają każde, zarobione nie przez siebie pieniądze na gadżety z Wami! :D*

Swoją drogą, ciekawa byłam, czy One Direction pobiło rekord i w celu zasięgnięcia informacji, zalogowałam się na swojego Twittera (swoją drogą: KLIK - nie, to nie kryptoreklama). Napisałam nawet jednego tweeta i już miałam zacząć żalić się na ciężki los niezauważanych użytkowników Twittera, kiedy stało się coś niezwykłego! Ktoś odpisał na mojego tweeta! Dowiedziałam się zatem, że czeka się na podliczenie wyświetleń. Czy 1D się udało, dowiemy się więc niedługo.

Po wsłuchaniu się w tekst piosenki, doszłam do wniosku, że porównując go do niektórych kawałków oscylujących w gatunku pop, można odnaleźć w nim całkiem dużo sensu. Szczególnie spodobał mi się fragment: "And I'll be gone gone tonight", który całkiem nieźle łączy się z moim obecnym humorem. Mieliście kiedyś tak, że czujecie się samotni w tłumie lub stojąc tuż obok osoby, którą najbardziej w świecie kochacie? No cóż, tak właśnie teraz się czuję. Z jakiego powodu? Jak na stuprocentową kobietę przystało - bez żadnego konkretnego. Podejrzewam, że składa się na to zmęczenie oraz ogólne rozbicie, z okresem związane. Tak więc włączam moją playlistę, na którą składa się lista najbardziej przygnębiających piosenek, jakie udało mi się wykopać z czeluści Youtube.

Może interesuje Was (choć pewnie nie) jak poszedł mi mój esej. Otóż udało mi się go napisać w sobotę niemal w całości i mogłam udać się na wycieczkę do Krakowa na całą niedzielę. Dokończyłam pracę wczoraj wieczorem i dziś oddałam. W skrócie przez pierwsze trzysta wyrazów brzmiałam całkiem inteligentnie, a później to już było głównie próby utrzymania w ryzach zwykłego lania wody. Posłużyłam się trzema tekstami kultury i chyba mi się udało (biorąc pod uwagę mojego nauczyciela literatury - NO JUDGING, i love him). Dowiem się niedługo jaką ocenę dostałam i pewnie nie omieszkam Wam się pochwalić - jakakolwiek by ona nie była.

Na zakończenie, polecam: KLIK

*- opis ma charakter żartobliwy i nie ma na celu nikogo obrażać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz