wtorek, 12 listopada 2013

Trenujemy!

Cześć misiaki, co u Was słychać?
U mnie dość dobrze, nie licząc faktu, że zaspamowałam Szablonownicę Tumblrownią i muszę przyznać, liczba wejść dosyć diametralnie się podniosła, ale liczba komentarzy w dalszym ciągu wynosi całe zero. Nie smuci mnie to jakoś szczególnie - przynajmniej na razie, bo ciągle mam okazję trochę się powynurzać w Internecie, a nikt z Was nie zna mojej tożsamości.

Mam nadzieję, że spędziliście całkiem przyjemnie długi weekend - bo ja spędziłam go wspaniale. Mój chłopak przyjechał do mnie na całe trzy dni i spędziliśmy je razem. Możecie sobie wyobrazić jak bardzo w siódmym niebie byłam. Kiedy już wracał do domu - do Krakowa, było jeszcze kilka minut do odjazdu pociągu, on wyskoczył z niego i zaczęliśmy się namiętnie całować tuż pod oknami pojazdu, a więc i tuż przed oczami reszty pasażerów. Scena przypominała filmową. I wszystko byłoby pięknie, ładnie, gdyby nie jego nieśmiała aluzja.

...
(budowanie napięcia)
...

Uznał, że fajnie byłoby, gdybym sobie wyćwiczyła nogi. Nie powiedział, że są grube - bo według niego nie są, ale mogłyby być minimalnie bardziej jędrne. Okej, sama przyznam, że mogłyby. Aczkolwiek miałam cichą nadzieję, że jest na tyle zakochany i zaślepiony, że nie będzie w stanie tego zauważyć. Powinnam jeszcze popracować nad brzuchem, ale to kiedy indziej, bo dzisiaj mam za sobą dwudziestominutowy trening pośladków i ud. Powinnam jeszcze porobić coś z łydkami, ale nie znalazłam, jak na razie, odpowiednich dla mnie ćwiczeń. W każdym razie, spokojnie mogę Wam polecić filmik, z którego korzystałam, ćwicząc dzielnie i powtarzając sobie w głowie, że robię to tylko dla niego.


(pomińmy fakt, że skonsumowałam dzisiaj wielkiego hamburgera z sosem czosnkowym) (oj no, po prostu byłam głodna) (no i strasznie lubię hamburgery) (wiem, że nie powinnam, bo to jak wyrzucanie ćwiczeń w piach, ale kurczę no, on był taki dobry)

Skacząc z tematu na temat - powinnam właśnie pisać zadanie z polskiego, ale to za chwilę - powyrzucajmy wpierw wenę w piach, to jest na Tumblrownię. 

To tyle na dzisiaj. Trochę mniej ironii, trochę mniej sarkazmu i trochę mniej obrazków. Ale tak już mają osoby zakochane.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Przepis na Youtube'owy rekord.

Wszystko, o czym obecnie marzycie to własny, prywatny rekord wyświetleń na Youtubie? Nic prostszego! Jedyne, czego potrzebujecie to:

♠ Śpiewanie przyciszonymi głosami pomieszane z wydzieraniem się na całe gardło (w pozytywnym znaczeniu oczywiście);
♠ kilka scen z najbliższą rodziną wzbogacone w ciepłe, wdzięczne uśmiechy w kierunku rodziców;
♠ pięciu facetów ubranych, wedle gustu, bardzo modnie (dekolty w serek i/lub garniaki, łańcuszki, dużo, dużo długich łańcuszków etc.);
przykład:
 

♠ duża sala;
♠ zwieszające się z sufitu samodzielnie wykonane odbitki zdjęć z przeszłości;
♠ trochę tatuaży;
♠ rzesza fanów, którzy o pobijaniu rekordu napiszą na każdym możliwym portalu społecznościowym, na jakim mają konto (za wyjątkiem Facebooka, oczywiście. Facebook dla każdego dobrego fandomowca to uosobienie zła, przecież nie można światu ujawnić, czym tak naprawdę się interesuje).

 Jeżeli jednak nie uda Wam się pobić rekordu, bo, przykładowo, już to kiedyś zrobiliście, tyle że innym nagraniem, nie smućcie się, wciąż pozostaje Wam niezliczona ilość fanów, którzy wydają każde, zarobione nie przez siebie pieniądze na gadżety z Wami! :D*

Swoją drogą, ciekawa byłam, czy One Direction pobiło rekord i w celu zasięgnięcia informacji, zalogowałam się na swojego Twittera (swoją drogą: KLIK - nie, to nie kryptoreklama). Napisałam nawet jednego tweeta i już miałam zacząć żalić się na ciężki los niezauważanych użytkowników Twittera, kiedy stało się coś niezwykłego! Ktoś odpisał na mojego tweeta! Dowiedziałam się zatem, że czeka się na podliczenie wyświetleń. Czy 1D się udało, dowiemy się więc niedługo.

Po wsłuchaniu się w tekst piosenki, doszłam do wniosku, że porównując go do niektórych kawałków oscylujących w gatunku pop, można odnaleźć w nim całkiem dużo sensu. Szczególnie spodobał mi się fragment: "And I'll be gone gone tonight", który całkiem nieźle łączy się z moim obecnym humorem. Mieliście kiedyś tak, że czujecie się samotni w tłumie lub stojąc tuż obok osoby, którą najbardziej w świecie kochacie? No cóż, tak właśnie teraz się czuję. Z jakiego powodu? Jak na stuprocentową kobietę przystało - bez żadnego konkretnego. Podejrzewam, że składa się na to zmęczenie oraz ogólne rozbicie, z okresem związane. Tak więc włączam moją playlistę, na którą składa się lista najbardziej przygnębiających piosenek, jakie udało mi się wykopać z czeluści Youtube.

Może interesuje Was (choć pewnie nie) jak poszedł mi mój esej. Otóż udało mi się go napisać w sobotę niemal w całości i mogłam udać się na wycieczkę do Krakowa na całą niedzielę. Dokończyłam pracę wczoraj wieczorem i dziś oddałam. W skrócie przez pierwsze trzysta wyrazów brzmiałam całkiem inteligentnie, a później to już było głównie próby utrzymania w ryzach zwykłego lania wody. Posłużyłam się trzema tekstami kultury i chyba mi się udało (biorąc pod uwagę mojego nauczyciela literatury - NO JUDGING, i love him). Dowiem się niedługo jaką ocenę dostałam i pewnie nie omieszkam Wam się pochwalić - jakakolwiek by ona nie była.

Na zakończenie, polecam: KLIK

*- opis ma charakter żartobliwy i nie ma na celu nikogo obrażać.

sobota, 2 listopada 2013

Szybko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu.

Zadajmy sobie podstawowe pytanie:
Czemu Tumblrownia?
Dlatemu, że materiałów z Tumblra znajdziecie tu więcej niż skądkolwiek indziej. Gify, memy, beki, których nikt inny nie rozumie (tak, jestem fandomowcem). (Sherlock, Johnlock, Supernatural, Destiel, Larry (wersja light) (nie mylić ze "świadkami Larry'ego" jak nazywam niektóre shipperki, które za nadrzędny cel życiowy wzięły sobie udowodnienie całemu światu, że Larry jest prawdziwy i podejrzewam, że gdyby Twitter i Tumblr nie istniały, chodziłyby po domach ze słowami: "Dzień dobry, czy może Pan/Pani poświęcić chwilkę na rozmowę o Larrym?"), team Grimmy, Bro, CumberCollective.

Jak na szalonego humanistę przystało, podejmuję próbę eseizacji własnego życia, zamiast eseizować zadany mi przez nauczyciela temat. Zdaję sobie sprawę, że teraz wykorzystam cały (i tak niewielki) zapas weny, a kiedy przyjdzie zacząć zadanie domowe, będę gapić się w ścianę z nadzieją na nagłe olśnienie.
Nie zostanie mi niedziela, na dokonanie ewentualnych poprawek w zadaniu, którym się obecnie tak stresuje, że jest ono głównym tematem pierwszego posta na blogu. Chyba mogę to uznać za personalną porażkę.
Układam w głowie scenariusze, jak powinien się przedstawiać, spędza mi sen z powiek, myślę o nim cały czas... Nie, to nie mój chłopak.
TO ESEJ Z LEKTURY

(budowanie napięcia: odhaczone.)
Cały wczorajszy dzień układałam sobie w głowie plan dzisiejszego i jak na razie jest dziesiąta rano, a ja nie zrobiłam nic i jak na złość nie mogę znaleźć próbnej matury na dodatkowy angielski, bo moja kochana mama postanowiła pod moją nieobecność posprzątać mój nocny stolik i kserówki zniknęły w tajemniczych okolicznościach!
Jeśli ich nie znajdę, to koniec. Umrę śmiercią tragiczną.
Perspektywa śmierci nawet nie motywuje mnie do ruszenia dupska z fotela i poszukania ich w stosie książek. Zdecydowanie jest ze mną źle.

Może będziecie mi w stanie pomóc i powiecie, co można robić w Krakowie, kiedy pada deszcz, a współlokator waszego chłopaka uparcie nie ma zamiaru się ruszyć z ich wspólnego pokoju w akademiku? 

EDIT: Znalazłam moje kserówki! Okazuje się, że wystarczyło jedynie podnieść do góry opasłe tomisko Sherlocka. No cóż, witam w moim świecie. Mam nadzieję, ze zostaniecie na dłużej!

PS. (to wcale nie kryptoreklama) Zapraszam na Szablonownicę, gdzie czasem pojawiam się pod tym samym nickiem i publikuję jakieś szablony.